W swoim w treningu wytrzymałościowym dużą rolę zawsze zwracałem na prawidłową suplementację. Trenując wyczynowo ponad 30 lat w tym 20 lat do królewskiego dystansu, jakim jest bieg maratoński starałem się wszystko dobrać tak, żeby stając na linii startu być przygotowanym nie na 100, ale na 120%, gdyż to często te dodatkowe 20% może zadecydować o sukcesie i odniesieniu upragnionego wyniku.
Okres przygotowawczy zawsze zaczynałem w grudniu, po 2-3 tygodniowym okresie roztrenowania, czy raczej rozleniwienia, kiedy organizm dochodził do siebie po trudach całego sezonu. Właśnie zimowe miesiące, jak grudzień, styczeń, luty i marzec stanowiły w moim treningu klucz do całego sezonu i tam robiłem, jak to się mówi, zimową robotę.
Najgorszy a raczej najcięższy był właśnie grudzień, kiedy wieczorami trzeba było wyjść do lasu i przedzierać się przez śnieżne zaspy podczas crossowych treningów i właśnie wtedy doceniłem odżywki węglowodanowo białkowe, czyli popularne gainery. Wyobraźcie sobie, umęczone nogi, które po kilku tygodniach wczasów, nagle muszą zacząć pracować, spinać się i wchodzić na wysokie obroty. To zawsze boli i właśnie ten ból trzeba wyeliminować i zniwelować popularne „zakwasy”, czyli nic innego jak efekt opóźnionej bolesności mięśniowej, czyli, efekt DOMS. Wdrażając do codziennej po treningowej suplementacji odżywki typu gainer poradziłem sobie z tym efektem i nie musiałem się martwić, że na kolejny trening będę wychodził na ciężkich i zmęczonych nogach. Białko i węglowodany skomponowane w odpowiedniej proporcji zadziałały i regeneracja po każdym treningu przebiegała błyskawicznie a każdy kolejny trening podbijał moją formę do przodu.
Gainer stał się moją ulubioną odżywką i zawsze po niego sięgam po mocnych jednostkach treningowych. To naprawdę działa.